... wracamy do żywych, a przede wszystkim Ida bo z nią było najgorzej. Dopadło nas przedziwne choróbsko, o którym pierwszy raz w życiu słyszałam. Ale w skrócie po kolei. Najpierw była gorączka, pierwsza Maja, potem Ida, wspólnie jeden dzień przeleżały w łóżkach. Następnego dnia Majce lepiej, Idzie gorzej. Po pierwszej nieprzespanej nocy Idy kiedy strasznie użalała się że bolą ją nóżki w piątek rano pojechałam z nimi do lekarza, miejscowa pani doktor, u której wszyscy tu się leczą. Jej diagnoza - obydwie i Ida i Maja (choć Maja wyglądała już jak zdrowe dziecko) mają anginę, antybiotyk na 10 dni, totalna załamka. Czy przy anginie dzieci mówią że bolą je nóżki, ja nie wiem, one wcześniej nigdy nie chorowały jeszcze na anginę, ja też nie, pani dr powiedziała, że czasami tak jest. Ale druga noc była jeszcze gorsza, Ida spać nie mogła, wiła się z bólu, środki przeciwbólowe średnio pomagały, a rano doszedł do tego jeszcze ból w rączkach. W sobotę rano już chciałam jechać z nią do szpitala, ale oprzytomniałam i zadzwoniłam do naszego pediatry w Pile, za bardzo nie wierzyłam, że nam pomoże, bo przecież jak można powiedzieć co dolega dziecku nie badając go (no a my przecież w górach siedzimy 400 km od domu). A tu cud, pan doktor pomógł nam telefonicznie, to nie żadna angina tylko choroba rąk, stóp i jamy ustnej tzw. choroba bostońska ( nienawidzę już tego słowa). Najgorsze jest to, że choroba ta jest wirusem na którego nie ma lekarstwa, po prostu przychodzi i samo musi przejść, jedyne co można robić to dawać środki przeciwbólowe. Tak też robiliśmy plus wszystko co było w naszej mocy by ulżyć jej w bólu. Choroba charakteryzuje się tym, że pojawiają się plamki na stopach i rączkach, a także takie białe pęcherzyki jakby wypełnione płynem, mogą pojawić się również w buzi, na języku, na ustach. Obydwie to miały, z tym że Ida przeszła to 100 razy gorzej niż Maja. Maja miała zaledwie kilka plamek, zachowywała się normalnie jak zdrowe dziecko, na nic się nie użalała a Ida miała wręcz spuchnięte całe stópki. Mam nadzieję, że to cholerstwo już nigdy do nas nie wróci. Nie życzę temu na prawdę nikomu. Całe szczęście przeszło Idzie dość szybko bo w niedzielę po południu było już znośnie, a czytałam, że może ciągnąć się to nawet przez dwa tygodnie.Na domiar złego nasi pracownicy byli na urlopie, czyli pensjonat pełen gości, mnóstwo pracy i chore dzieci - było nieźle - ale przeżyliśmy.
Na szczęście możemy już w pełni korzystać z pięknej słonecznej pogody, deszczu u nas już dawno nie było.
W najbliższym tygodniu planujemy kilka dalszych wypadów krajoznawczych :)
A za chwilę napiszę o czymś co ostatnio pochłania każdą moją wolną chwilę ;)
Słoneczka wszystkim i zdrowia :)
A.
JEZU CO ZA CHORUSKO!!! Biedne Dziewczyny!! Dobrze, że to już za Nimi!!! Ściskam mocno i zazdroszczę pogody, bo u nas to już trochę jesiennie :(((
OdpowiedzUsuńTrzymajcie się Kochniutkie. teraz będzie (musi) być pięknie :)
OdpowiedzUsuńSłyszałam o tej chorobie:(
OdpowiedzUsuńCieszę się bardzo, że Twoje dziewczynki czują się już dobrze:)
Pozdrawiam.
słyszałam o tym, ale dobrze, że opisałaś bo nie do końca wiedziałam co i jak. Masakra! ja sobie z jedną Zuzu ledwo dać rady mogłam, a TY trójkę opiekowałaś prawdziwy MASH miałaś. pozdrawiam
OdpowiedzUsuń