Za oknem zima. Biała i mroźna. Korzystamy z niej codziennie. Bierzemy sanki i wędrujemy. Aż zmarzną nam porządnie policzki i palce u rąk. Zaliczamy też naszą ślizgawkę, bo kto powiedział że nie wolno sobie pozjeżdżać, kiedy to takie fajne jak ląduje się pupą w miękkim śniegu. Od ciągania moich dziewczyn na sankach normalnie mam zakwasy w rękach. Ale to taki dobry ból.
I co jeszcze. Dokarmiamy całe stada sikorek. To nic, że karmik nie doczekał się renowacji, ale spełnia swoją rolę znakomicie. A sikorkom dogadzamy całkiem nieźle, sypiąc im wyłuskany słonecznik. Zjadają codziennie wszystko do ostatniego ziarenka.
I fajnie jest kiedy można w styczniu przynieść sobie do domu jednego hiacynta i postawić go w oknie. W oknie, w którym jeszcze świąteczne światełka migoczą.
I fajnie, że nie śpię całkiem sama. Ida takiej okazji do spania z mamą nie przepuści.
I w końcu mam czas na wieczorne czytanie.
A na koniec - taka dzisiejsza twórczość moich córek - jak dobrze, że to ich stolik.
A już za kilka dni pokażę Wam prawdziwą zimę. W piątek wracamy w góry - dziewczyny trzy.
Dobranoc.